Katy Carr uczy Polaków historii – full link here http://magazyn.goniec.com/453/polska-wedlug-katy-carr/

Katy Carr potrafi zarazić swoją miłością do polskiej historii. Pół Brytyjka pół Polka ma do niej zupełnie inne podejście niż zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić na lekcjach w szkole.

Kiedy na scenę wchodzi ubrana jak żywcem wyjęta z filmu o partyzantach dziewczyna i na przywitanie woła „Niech żyje Polska niepodległa!”, widownia na początku nie za bardzo wie jak ma reagować. Trzeba przyznać, że nie do końca przywykliśmy do takiego zachowania. Pokolenie dzisiejszych 30, 40-latków wciąż jeszcze pamięta ofensywę zakłamanej propagandy, którą bombardowani byli na szkolnych akademiach i z ekranów topornych radzieckich Rubinów. II Wojna Światowa była jej nieodłącznym elementem. Partyzanci walczyli dzielnie w lesie, czekali na przybycie bratniej Armii Czerwonej i śpiewali pieśni, których potem obowiązkowo trzeba się było uczyć na lekcjach muzyki. Piosenki nudne, z innego świata, nieprzystające do tego, co niosły za sobą lata 80. Dlatego prawdziwy buntownik słuchał Siekiery i Brygady Kryzys. Ten inny repertuar należało traktować z przymrużeniem oka, a jeśli już śpiewać, to w formie żartu, podkreślając, że to „nie nasze klimaty”, że je pozostawiamy pokoleniu, które już do końca będzie w stanie rozmawiać tylko o jednym – tylko o tych sześciu latach, które wypełniły niemal całkowicie ich życiorysy.

Właśnie dlatego, gdy ze sceny zaczyna dobiegać „Dziś do ciebie przyjść nie mogę…”, początkowo człowieka ogarnia nieodparta potrzeba zapanowania nad dopadającym go rozczuleniem. Stopniowo jednak przez nagromadzone przez lata pokłady uprzedzeń zaczyna się przebijać podziw do nostalgii i liryzmu, jakimi naładowana jest ta piosenka. Dociera do nas beznadzieja tej opowieści, w której młodość przegrywa z historią. Pod koniec rozumiemy już, dlaczego Andrzej Wajda musiał nakręcić „Popiół i diament” i dlaczego ten film po dziś dzień uważany jest na Zachodzie za jeden z najważniejszych obrazów w historii kina. Po takim wyciskaczu łez, nikogo już nie dziwi, że jeszcze starszą i jeszcze bardziej archaiczną pieśń „O mój rozmarynie” nuci cała wodownia. Żeby zmusić salę pełną Polaków do wspólnego wykonania takiego repertuaru trzeba mieć naprawdę sporo świeżości i desperacji. Na tym właśnie polega niesamowity urok Katy Carr. W jej ustach niech „Niech żyje Polska niepodległa!” brzmi po prostu naturalnie. Nie ma w tym żadnego moheru.

Pin-up girl

Kiedy spotykam się z Katy Carr w jednej z knajpek na Hammersmith, okazuje się, że cała ta stylizacja nie jest jedynie jej scenicznym wymysłem. Spotkana na ulicy nie różni się absolutnie od tej widzianej na koncercie. Na samo określenie przyszywające jej łatkę „Pin-up girl” wykrzywia jednak w pobłażliwym uśmiechu usta.

– Ja po prostu nie lubię mody. Nie kupuję ubrań w takich sklepach jak GAP, bo one nie mają żadnego stylu – podkreśla i dodaje, że po prostu nie robi zakupów w tak zwanych markowych sieciach.

– Te ubrania mi się nie podobają. Wszystkie wyglądają tak samo. Poza tym nie podoba mi się myśl, że dzieci w Chinach mogłyby je szyć dla mnie za 5 pensów na godzinę – dodaje. Właśnie dlatego woli się zaopatrywać w ciucholandach. W Londynie zresztą nie nazywa się ich tym pogardliwym epitetem. Tutaj kupuje się w sklepach vintage. To nie są szmatexy, ale prawdziwe odzieżowe antykwariaty. Niektóre ze sprzedawanych tam rzeczy pamiętają czasy młodości naszych prababek. Katy ma jeszcze jedno źródło zaopatrzenia – szafę swojej angielskiej babci. Na spotkaniu pojawiła się właśnie w odziedziczonym po niej małym gustownym toczku i owinięta w czerwoną kwiecistą chustę.

Dwie połówki Katy

Prawda o Katy jest bowiem taka, że polska jest tylko w połowie. Jej szkocko-angielski ojciec przyjechał przed laty budować we Włocławku rafinerię i tam poznał matkę. Ona urodziła się już tu na miejscu w Nottingham. Słychać to zresztą wyraźnie, w jej piosenkach, w których przez znane wszystkim stare melodie przebija się nieustanie nostalgiczna celtycka dusza.

– Tutaj urosłam i inspiruje mnie szkocki i irlandzki folk. To jest częścią mnie i nie potrafię tego wyrwać ze swojego serca – przyznaje.

Jej druga część pochodzi z Bielska Białej. Z dzieciństwa pamięta jak przez mgłę wspólne wyprawy na grzyby.

– Moja babcia pięknie śpiewała i opowiadała różne krwawe historie z czasów wojny – wspomina.

Kazik

Z miastem tym łączy się również początek innej przygody, która, jak się później okazało, zmieniła diametralnie tok całej jej kariery. Podczas pobytu u ciotki namiętnie oglądała polską telewizję, żeby w ten sposób szlifować sobie język. Przy okazji zobaczyła dokument o Kazimierzu Piechowskim i jego brawurowej ucieczce z obozu Auschwitz-Birkenau. Trzeba przyznać, że historia ta historia to materiał na scenariusz do thrillera, którym nie pogardziłaby niejedna hollywoodzka wytwórnia. Piechowski do obozu trafił już w drugim transporcie na początku 1940 roku. Na miejscu wytatuowano mu numer porządkowy 918. Od samego początku zdawał sobie sprawę, że widzi zbyt dużo i w końcu stanie się bardzo niewygodnym świadkiem. Jego obowiązkiem było miedzy innymi znoszenie do krematorium ciał ofiar egzekucji spod Czarnej Ściany przy Bloku 11. Był też uczestnikiem apelu, podczas którego padły słowa: „Ja chcę iść na śmierć za tego więźnia” wypowiedziane przez człowieka „w okularach z drucianymi oprawami” – o. Maksymiliana Kolbe. Desperacką próbę ucieczki podjął po dwóch latach. Razem z trzema innymi więźniami wykradli z magazynu essmańskie mundury, broń i oprzyrządowanie. Ostatnie metry dzielące ich od wolności przejechali ukradzionym Steyrem 220 – samochodem oddanym do wyłącznego użytku SS-Obersturmbannführera Rudolfa Hoessa komendanta niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

Samochód komendanta

„W drogę! W drogę! Musimy ruszyć!” – takimi słowami zaczyna się piosenka „Kommander’s Car”. Utwór trafił na jej trzecią studyjną płytę „Coquette”.

–  To jest ostatnie 80 metrów ucieczki Kazimierza Piechowskiego z Oświęcimia – tłumaczy Katy. Ten krótki dystans musiał być najdłuższym, jaki w swoim życiu pokonał Piechowski. „Eighty metres… Fifty metres… / Eighteen metres… Fifteen metres…” – odlicza Katy. Samochód mijali essesmani beznamiętnie unoszący ręce w nazistowskim pozdrowieniu. Przed maską coraz bardziej rósł opuszczony szlaban, wokół którego kręcili się strażnicy. Uciekinierzy nie mieli przy sobie żadnych dokumentów i jakakolwiek dyskusja z żołnierzami mogła mieć tylko jeden fatalny skutek. „Kazik, do something! Kazik, do something! / I came to my senses, of course. / They were counting on me…” Kiedy w końcu dojechali do opuszczonej zapory, Piechowski wychylił się przez okno w taki sposób żeby szeregowiec dostrzegł jego oficerskie dystynkcje i krzyknął: „Do jasnej cholery śpisz dupku?! Otwieraj ten szlaban, bo inaczej ja ciebie obudzę!”. Niemieckiego nauczył się perfekcyjnie w domu rodzinnym. Esesman podskoczył, szlaban poszedł w górę i ruszyli ku wolności.

Spotkanie, które wszystko zmieniło

– Kiedy pisałam „Kommander’s Car”, nie nawet wiedziałam, że ten człowiek jeszcze żyje – przyznaje Katy. – Kiedy mnie o tym poinformowano, byłam w szoku i zdecydowałam, ze muszę go poznać. Zawsze chciałam swoje śpiewanie połączyć z żywą historią, jednak okazało się, że wszystkie drzwi są przede mną zamknięte. To są bardzo trudne i skomplikowane historie – mówi i tłumaczy, że ludzie, którzy je przeżyli pomimo upływu wielu dekad  nie mają ochoty o nich opowiadać.

– Przeważnie zresztą nikt ich nigdy o to nie pytał – dodaje.

–  Gdy w końcu udało mi się spotkać z panem Kazikiem, okazało się, że jest miedzy nami prawdziwa chemia – wspomina. – On opowiadał a ja wszystko chłonęłam, jak gąbka. Mówił mi o Oświęcimiu, o głodnym i zimnym życiu w lesie. Nie każdy potrafi tak opowiadać, jak on. Ma bardzo duży dar przekazywania swoich doświadczeń – przekonuje. Katy wszystkie swoje rozmowy nagrywała. Wyszło z tego około 20 godzin materiałów wideo, z których już na miejscu w Wielkiej Brytanii powstał film dokumentalny w reżyserii Hannah Lovell pt. „Kazik and the Kommander’s Car”.

– To jest taki krotki 23 minutowy dokument, na którym ja śpiewam swoją piosenkę a on opowiada swoją historię. Potem zaprosiliśmy pana Kazika do Anglii i zrobiliśmy wielki koncert w Baden Powell House – opowiada. Kolejnym projektem Katy była jej najnowsza płyta „Paszport”. Znalazła się na niej poprawiona wersja „Kommander’s Car”, kilka innych z utworów, do napisania, których zainspirowało artystkę spotkanie z Piechowskim i dwa, które zaśpiewał jej on sam.

– „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”, to jest niesamowita piosenka. Mia piękną melodię i tekst. Nauczył mnie jej pan Kazik i dlatego tak czuję to, co śpiewam. Kiedy ją śpiewam, widzę te wszystkie sceny z jego opowiadań – tłumaczy.

Ja nie śpiewam o samym patriotyzmie…

– Ja nie śpiewam o samym patriotyzmie. Śpiewam o ludziach, którzy byli młodzi i musieli walczyć o swoją niepodległość. Śpiewam o ludziach, którzy wiedzieli jak było w wolnej Polsce – mówi Katy i tłumaczy, że pokolenie Kazimierza Piechowskiego było pierwszym od stulecia, które się urodziło i wychowało w wolnym kraju.

– Do wybuchu wojny pan Kazik o okupacji słuchał jedynie z opowiadań swoich rodziców.  Matka mu wspominała, że kiedyś za mówienie po polsku została uderzona w twarz, ale dla niego bardzo długo była to tylko historia z zamierzchłej przeszłości – podkreśla i dodaje, że wybuch wojny wywrócił ich życie do góry nogami.

– Oni wszyscy byli bardzo młodzi, mieli po 18 – 19 lat. Przecież też chcieli kochać, mieć dziewczynę i bawić się a zamiast tego musieli zabijać i nie dać się zabić. To nie są tylko historie i numery. To są żywi ludzie. Ja dzięki panu Kazikowi to wszystko poznałam z pierwszej ręki – przekonuje.

– Kiedy wojna się zaczęła miał 19 lat. Kiedy upadł Berlin 24, ale on potem jeszcze przez 10 lat siedział w więzieniu. Wojna się dla niego skończyła, kiedy miał 35 lat. Stracił na nią całą swoją młodość. Wolnej Polski doczekał w wieku lat 70 – dodaje.

– Czytałam na ten temat wiele książek, ale to nie jest takie silne i nie daje takiego wglądu w dramatyzm tego wszystkiego, jak słuchanie żywej opowieści – mówi.

Lustro

Katy zdaje sobie, że czasy w Polsce w dalszym ciągu nie są idealne.

– Widziałam tam bardzo biednych ludzi – mówi i wspomina, że kilka razy grała koncerty dla organizacji charytatywnej Barka, która zajmuje się pomocą bezdomnymi i ludziom z problemami alkoholowymi.

– Polska to z jednej strony wciąż złamany kraj, bo przecież od upadku komunizmu minęło dopiero 20 lat i Polakom wciąż wydaje się, że lepiej jest gdzie indziej. Ale Polska to przecież piękny kraj –  mówi i dodaje, że Polacy mają niesamowitą energię i talent.

– Problemy można przecież znaleźć w każdym kraju na ziemi – przekonuje. Jej zdaniem fakt, że urodziła się w Wielkiej Brytanii daje jej pewien atut. – Dzięki temu mam do Polski pewien dystans. Kiedy tu przyjeżdżam mogę być takim lustrem, w którym przeglądają się Polacy i jestem w stanie przekazać te wszystkie historie w nowy świeży sposób – mówi. Nie ukrywa, że kiedy gra nad Wisłą koncerty, słuchacze są zachwyceni. – Podoba się im, że ktoś za granicy może im śpiewać o tych sprawach. Co prawda robi to też szwedzki Sabaton, ale oni nie mają polskich korzeni. To świetnie, że oni tez o tym piszą, ale dla mnie to jest o wiele bardziej emocjonalne. Pamiętam różne okropne historie, które opowiadała moja babcia – dodaje.

Jak handel niewolnikami

– Nasza generacja chce pamiętać o tych wszystkich tragicznych wydarzeniach i chcemy je upamiętniać – mówi Katy, ale od razu dodaje, że musi zostać przekazane w zrozumiały dla młodszego pokolenia sposób. Właśnie dlatego ze swoim filmem Katy odwiedza angielskie szkoły i opowiada uczącym się w nich dzieciom o historii swojego przyjaciela.

– Dzieciom to się podoba. Po jednym ze spotkań nauczyciel mówił mi, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział – śmieje się. Jego uczniowie od razu po lekcji rzucali się do Wikipedii, żeby dowiedzieć się więcej na ten temat i prosili go żeby im kupić książki na temat polskiego bohatera. Według katy powód tego zainteresowania historią Polski jest bardzo prosty.

– My ich nie uczymy, my się dzielimy z nimi tą opowieścią w sposób, który one mogą zrozumieć. Historia Polski jest bardzo ekscytująca a historia pana Kazika jest bardzo poważna, ale kończy się sukcesem – wyjaśnia.

– Kiedy po zajęciach zapytałam się dzieci, co o tym myślą, 10-letni chłopak odpowiedział mi, że jest bardzo podobna do historii handlu niewolnikami w XIX wiecznej Ameryce. Inny odpowiedział, że Polacy są silni i walczą o to, w co wierzą – wspomina i dodaje, że dzięki temu tutejsi uczniowie lepiej rozumieją skomplikowaną polską historię.

– Bez problemu pojmują ją mali Anglicy, muzułmanie, hindusi i Afrykanie – przekonuje. Na tym zresztą swojej misji edukacyjnej kończyć nie zamierza. W planach jest już następna płyta, być może o Enigmie.

– Ale o tym na razie cicho sza… – ucina moje domysły Katy Carr.

Share:

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*