Katy Carr udowadnia, że może być i Polką, i Brytyjką w sposób absolutnie harmonijny. Z jednej strony kocha polską historię miłością głęboką i wyjątkową, z drugiej potrafi tę swoją atencję przekazać innym. Sama mówi o sobie, że jest lustrem, w którym wszyscy Polacy mogą się przejrzeć. A do tego jak śpiewa!
Goniec cover
Kiedy na scenę wchodzi ubrana jak żywcem wyjęta z filmu o partyzantach dziewczyna i na przywitanie woła: „Niech żyje Polska niepodległa!”, widownia na początku nie za bardzo wie, jak ma reagować. Trzeba przyznać, że nie do końca przywykliśmy do takiego zachowania. Pokolenie dzisiejszych 30-, 40-latków wciąż jeszcze pamięta ofensywę ordynarnej propagandy, którą bombardowane było na szkolnych akademiach i z ekranów topornych radzieckich Rubinów.
II wojna światowa była jej nieodłącznym elementem. Partyzanci walczyli dzielnie w lesie, czekali na przybycie bratniej Armii Czerwonej i śpiewali pieśni, których potem obowiązkowo trzeba się było uczyć na lekcjach muzyki. Piosenki nudne, z innego świata, nieprzystające do tego, co niosły za sobą lata 80. Prawdziwy buntownik słuchał Siekiery i Brygady Kryzys. Ten inny repertuar należało traktować z przymrużeniem oka, a jeśli już śpiewać, to w formie żartu, podkreślając, że to „nie nasze klimaty”, że je pozostawiamy pokoleniu, które już do końca będzie w stanie rozmawiać tylko o jednym – o tych sześciu latach, które wypełniły niemal całkowicie ich życiorysy.
Goniec Katy Carr article Dec 2012 i
Właśnie dlatego, gdy ze sceny zaczyna dobiegać „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”, początkowo człowieka ogarnia nieodparta potrzeba zapanowania nad dopadającym go rozczuleniem. Stopniowo jednak przez nagromadzone przez lata pokłady uprzedzeń zaczyna się przebijać podziw do nostalgii i liryzmu, jakimi naładowana jest ta piosenka. Dociera do nas beznadzieja tej opowieści, w której młodość przegrywa z historią.
Pod koniec rozumiemy już, dlaczego Andrzej Wajda musiał nakręcić „Popiół i diament” i dlaczego ten film po dziś dzień uważany jest na Zachodzie za jeden z najważniejszych obrazów w historii kina. Po takim wyciskaczu łez nikogo już nie dziwi, że jeszcze starszą i jeszcze bardziej archaiczną pieśń „O mój rozmarynie” nuci cała widownia. Żeby zmusić salę pełną Polaków do wspólnego wykonania takiego repertuaru, trzeba mieć naprawdę sporo świeżości i desperacji. Na tym właśnie polega niesamowity urok Katy Carr. W jej ustach okrzyk „Niech żyje Polska niepodległa!” brzmi po prostu naturalnie. Nie ma w tym żadnego „moheru”.
Goniec Katy Carr article Dec 2012 ii
Pin-up girl
Kiedy spotykam się z Katy Carr w jednej z knajpek na Hammersmith, okazuje się, że cała ta stylizacja nie jest jedynie jej scenicznym wymysłem. Spotkana na ulicy nie różni się absolutnie od tej widzianej na koncercie. Na samo określenie przyszywające jej łatkę „pin-up girl” wykrzywia jednak w pobłażliwym uśmiechu usta. – Ja po prostu nie lubię mody. Nie kupuję ubrań w takich sklepach jak Gap, bo one nie mają żadnego stylu – podkreśla. – Te ubrania mi się nie podobają. Wszystkie wyglądają tak samo. Poza tym nie podoba mi się myśl, że dzieci w Chinach mogłyby je szyć dla mnie za pięć pensów na godzinę – dodaje.
Właśnie dlatego woli się zaopatrywać w ciuchlandach. W Londynie zresztą nie nazywa się ich tym pogardliwym epitetem. Tutaj kupuje się w sklepach vintage. To nie są „szmateksy”, ale prawdziwe odzieżowe antykwariaty. Niektóre ze sprzedawanych tam rzeczy pamiętają czasy młodości naszych prababek. Katy ma jeszcze jedno źródło zaopatrzenia – szafę swojej angielskiej babci. Na spotkaniu pojawiła się właśnie w odziedziczonym po niej małym gustownym toczku i owinięta w czerwoną kwiecistą chustę.
Goniec Katy Carr article Dec 2012 iii
Dwie połówki Katy
Prawda o Katy jest bowiem taka, że polska jest tylko w połowie. Jej szkocko-angielski ojciec przyjechał przed laty budować we Włocławku rafinerię i tam poznał matkę. Ona urodziła się już tu, na miejscu, w Nottingham. Słychać to zresztą wyraźnie w jej piosenkach, w których przez znane wszystkim stare melodie przebija się nieustanie nostalgiczna celtycka dusza.
– Tutaj urosłam i inspiruje mnie szkocki i irlandzki folk. On jest częścią mnie i nie potrafię tego wyrwać ze swojego serca – przyznaje.
Druga część jej duszy pochodzi z Bielska Białej. Z dzieciństwa pamięta jak przez mgłę wspólne wyprawy na grzyby. – Moja babcia pięknie śpiewała i opowiadała różne krwawe historie z czasów wojny – wspomina.
Z miastem tym łączy się również początek innej przygody, która zmieniła diametralnie tok całej jej kariery. Podczas pobytu u ciotki namiętnie oglądała polską telewizję, żeby w ten sposób szlifować sobie język. Przy okazji zobaczyła dokument o Kazimierzu Piechowskim i jego brawurowej ucieczce z obozu Auschwitz-Birkenau. Ta historia to prawdziwy materiał na scenariusz do thrillera, którym nie pogardziłaby niejedna hollywoodzka wytwórnia. Piechowski do obozu trafił już w drugim transporcie na początku 1940 roku. Na miejscu wytatuowano mu numer porządkowy 918.
Od samego początku zdawał sobie sprawę, że widzi zbyt dużo i w końcu stanie się bardzo niewygodnym świadkiem. Jego obowiązkiem było między innymi znoszenie do krematorium ciał ofiar egzekucji spod Czarnej Ściany przy Bloku 11. Był też uczestnikiem apelu, podczas którego padły słowa: „Ja chcę iść na śmierć za tego więźnia”, wypowiedziane przez człowieka „w okularach z drucianymi oprawami” – ojca Maksymiliana Kolbe.
Desperacką próbę ucieczki Piechowski podjął po dwóch latach. Razem z trzema innymi więźniami wykradli z magazynu esesmańskie mundury, broń i oprzyrządowanie. Ostatnie metry dzielące ich od wolności przejechali ukradzionym steyrem 220 – samochodem oddanym do wyłącznego użytku SS-Obersturmbannführera Rudolfa Hoessa, komendanta niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.
Goniec Katy Carr article Dec 2012 iv
Samochód komendanta
„W drogę! W drogę! Musimy ruszyć!” – takimi słowami zaczyna się piosenka „Komander’s Car”. Utwór trafił na trzecią studyjną płytę „Coquette”.
– To jest ostatnie 80 metrów ucieczki Kazimierza Piechowskiego z Oświęcimia – tłumaczy Katy. Ten krótki dystans musiał być najdłuższym, jaki w swoim życiu pokonał Piechowski. „Eighty metres… Fifty metres… / Eighteen metres… Fifteen metres…” – odlicza Katy. Samochód mijali esesmani beznamiętnie unoszący ręce w nazistowskim pozdrowieniu. Przed maską coraz bardziej rósł opuszczony szlaban, wokół którego kręcili się strażnicy. Uciekinierzy nie mieli przy sobie żadnych dokumentów i jakakolwiek dyskusja z żołnierzami mogła mieć tylko jeden fatalny skutek.
„Kazik, do something! Kazik, do something! / I came to my senses, of course. / They were counting on me…” Kiedy w końcu dojechali do opuszczonej zapory, Piechowski wychylił się przez okno w taki sposób, żeby szeregowiec dostrzegł jego oficerskie dystynkcje i krzyknął: „Do jasnej cholery, śpisz dupku?! Otwieraj ten szlaban, bo inaczej ja ciebie obudzę!”. Niemieckiego nauczył się perfekcyjnie w domu rodzinnym. Esesman podskoczył, szlaban poszedł w górę i ruszyli ku wolności.
Spotkanie, które wszystko zmieniło
– Kiedy pisałam „Komander’s Car”, nawet nie wiedziałam, że ten człowiek jeszcze żyje – przyznaje Katy. – Kiedy mnie o tym poinformowano, byłam w szoku i zdecydowałam, że muszę go poznać. Zawsze chciałam swoje śpiewanie połączyć z żywą historią, jednak okazało się, że wszystkie drzwi są przede mną zamknięte. To są bardzo trudne i skomplikowane historie – mówi i tłumaczy, że ludzie, którzy je przeżyli, pomimo upływu wielu dekad, nie mają ochoty o nich opowiadać. – Przeważnie zresztą nikt ich nigdy o to nie pytał.
– Gdy w końcu udało mi się spotkać z panem Kazikiem, okazało się, że jest między nami prawdziwa chemia – wspomina. – On opowiadał, a ja wszystko chłonęłam, jak gąbka. Mówił mi o Oświęcimiu, o głodnym i zimnym życiu w lesie. Nie każdy potrafi tak opowiadać jak on. Ma bardzo duży dar przekazywania swoich doświadczeń – przekonuje.
Katy wszystkie swoje rozmowy nagrywała. Wyszło z tego około 20 godzin materiałów wideo, z których już na miejscu w Wielkiej Brytanii powstał film dokumentalny w reżyserii Hannah Lovell pod tytułem „Kazik and the Kommander’s Car”.
– To jest taki krótki 23-minutowy dokument, na którym ja śpiewam swoją piosenkę, a on opowiada swoją historię. Potem zaprosiliśmy pana Kazika do Anglii i zrobiliśmy wielki koncert w Baden Powell House – opowiada piosenkarka. Kolejnym jej projektem była najnowsza płyta „Paszport”. Znalazła się na niej poprawiona wersja „Kommander’s Car”, kilka innych utworów, do napisania których zainspirowało artystkę spotkanie z Kazimierzem Piechowskim. Są też dwie pieśni, które zaśpiewał jej on sam.
– „Dziś do ciebie przyjść nie mogę” to jest niesamowita piosenka. Ma piękną melodię i tekst. Nauczył mnie jej pan Kazik i dlatego tak czuję to, co śpiewam. Kiedy ją śpiewam, widzę te wszystkie sceny z jego opowiadań – tłumaczy.
Wojenne pokolenie
– Ja nie śpiewam o samym patriotyzmie. Śpiewam o ludziach, którzy byli młodzi i musieli walczyć o swoją niepodległość. Śpiewam o ludziach, którzy wiedzieli jak było w wolnej Polsce – mówi Katy i tłumaczy, że pokolenie Kazimierza Piechowskiego było pierwszym od stulecia, które się urodziło i wychowało w wolnym kraju.
– Do wybuchu wojny pan Kazik o okupacji słuchał jedynie z opowiadań swoich rodziców. Matka mu wspominała, że kiedyś za mówienie po polsku została uderzona w twarz, ale dla niego przez bardzo długi czas była to tylko historia z zamierzchłej przeszłości – podkreśla. – Wybuch wojny wywrócił ich życie do góry nogami.
– Oni wszyscy byli bardzo młodzi, mieli po 18-19 lat. Przecież też chcieli kochać, mieć dziewczyny i bawić się. Zamiast tego musieli zabijać i nie dać się zabić. To nie są tylko historyjki i numery. To są żywi ludzie. Ja dzięki panu Kazikowi to wszystko poznałam z pierwszej ręki – przekonuje. – Kiedy wojna się zaczęła, miał 19 lat. Kiedy upadł Berlin 24, ale on potem jeszcze przez 10 lat siedział w więzieniu. Wojna się dla niego skończyła, kiedy miał lat 35. Stracił na nią całą swoją młodość. Wolnej Polski doczekał po siedemdziesiątce – dodaje.
– Czytałam na ten temat wiele książek, ale to nie jest takie silne i nie daje takiego wglądu w dramatyzm, jak słuchanie żywej opowieści – mówi Katy Carr.
Katy jako lustro
Katy zdaje sobie sprawę, że życie w Polsce w dalszym ciągu nie jest idyllą.
– Widziałam tam bardzo biednych ludzi – mówi. Kilka razy grała koncerty dla organizacji charytatywnej Barka, która zajmuje się pomocą bezdomnym i ludziom z problemami alkoholowymi.
– Polska to z jednej strony wciąż złamany kraj, bo przecież od upadku komunizmu minęło dopiero 20 lat i Polakom wciąż wydaje się, że lepiej jest gdzie indziej. Ale Polska to przecież piękny kraj – mówi. Według niej, Polacy mają niesamowitą energię i talent.
– Problemy można przecież znaleźć w każdym kraju na ziemi – przekonuje. Jej zdaniem fakt, że urodziła się w Wielkiej Brytanii, daje jej pewien atut. – Dzięki temu mam do Polski pewien dystans. Kiedy tu przyjeżdżam, mogę być czymś w rodzaju lustra, w którym przeglądają się Polacy i jestem w stanie przekazać te wszystkie historie w nowy, świeży sposób – mówi.
Nie ukrywa, że kiedy gra nad Wisłą koncerty, słuchacze są zachwyceni. – Podoba się im, że ktoś zza granicy może im śpiewać o tych sprawach. Co prawda robi to też szwedzki Sabaton, ale oni nie mają polskich korzeni. To świetnie, że oni też o tym piszą, ale dla minie to jest o wiele bardziej emocjonalne. Pamiętam różne okropne historie, które opowiadała moja babcia – dodaje.
Jak handel niewolnikami
– Nasza generacja chce pamiętać o tych wszystkich tragicznych wydarzeniach i chcemy je upamiętniać – zapewnia Katy, od razu dodając, że wszystko musi zostać przekazane w zrozumiały dla młodszego pokolenia sposób. Właśnie dlatego ze swoim filmem Katy odwiedza angielskie szkoły i opowiada uczącym się w nich dzieciom o historii swojego przyjaciela.
– Dzieciom to się podoba. Po jednym ze spotkań nauczyciel mówił mi, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział – śmieje się. – Jego uczniowie od razu po lekcji rzucali się do Wikipedii, żeby dowiedzieć się więcej na ten temat i prosili go żeby im kupić książki na temat polskiego bohatera.
Według Katy powód tego zainteresowania historią Polski jest bardzo prosty.
– My ich nie uczymy, my się dzielimy z nimi tą opowieścią w sposób, dzięki któremu one mogą to zrozumieć. Historia Polski jest bardzo ekscytująca, a historia pana Kazika jest bardzo poważna, ale kończy się sukcesem – wyjaśnia.
– Kiedy po zajęciach zapytałam dzieci, co o tym myślą, 10-letni chłopak odpowiedział mi, że jest bardzo podobna do historii handlu niewolnikami w XIX-wiecznej Ameryce. Inny odpowiedział, że Polacy są silni i walczą o to, w co wierzą – wspomina i dodaje, że dzięki temu tutejsi uczniowie lepiej rozumieją skomplikowaną polską historię.
– Bez problemu pojmują ją mali Anglicy, muzułmanie, Hindusi i Afrykanie – przekonuje. Na tym zresztą swojej misji edukacyjnej kończyć nie zamierza. W planach jest już następna płyta, być może o Enigmie.
– Ale o tym na razie cicho sza… – ucina domysły Katy Carr.
 
direct link to article : http://magazyn.goniec.com/453/polska-wedlug-katy-carr/

Tags:
Share: